Dziadem wędrownym jestem Losu swego panem Zmienili mi tę przestrzeń W trakty wydeptane Dzień w dzień Dzień w dzień Chodzę wielkim tropem obcych armii Noc w noc Noc w noc Inna strona świata łuny karmi...
Dziś bal na zamku królowej Bony Wytruto myszy zwieszono lampiony I opłacono śpiewaków Czuję jak blednie moja twarz błazeńska Właśniem przeczytał o stracie Smoleńska Ale gdzie Smoleńsk gdzie Kraków...
Po rudej ziemi grabarz żuk pomału Swą kulę ziemską ku jej losom toczy Po rudych kudłach umęczone fauny Drapią się chyłkiem ocierając oczy Doniosły tutaj moje sztywne zwłoki Abym obejrzał to com dawno...
Porządny w pryzmach marnuje się opał I zimny komin zbędne ma przestoje Mizerne niebo czeka na swój pokarm Tłuste obłoki słodkich swądów zwoje Skrzętni palacze gdzieś się zapodziali Wystygły ruszta...